Governador Valadares, czyli Brazylia 2011 - dzień 1

Kto, gdzie i kiedy się wybiera polatać?

Moderatorzy: jasiu, szymon.strus

maro
Nowy na forum
Posty: 19
Rejestracja: 02 lut 2011, 09:31

Re: Governador Valadares, czyli Brazylia 2011 - dzień 11

Post autor: maro » 24 lut 2011, 12:23

Dzień jedenasty

Każdy dzień wygląda tak samo, pobudka , toaleta , dziennik,śniadanie ( bardzo skromne ) , wyjazd na górkę 9.00, start , lądowanie,zwózka ,kolacja,spanko.

Róznice występują jedynie w długościach przelotu i godzinie powrotu do hotelu. Harmonogram dnia jest tak napięty na maxa , nie mamy praktycznie na nic czasu.

Wracając do różnic dnia: Piotr 50 km( rekord życiowy) , Dimitr 80 km( jego rekord w GV) , Maro 120 km (rekord życiowy) , ja 57km- niestety dałem ciała i co

najgorsze ze strachu. Latam tutaj przeważnie najniżej , bo nie mam cierpliwości na dokręcanie sufitu, ale tego dnia na 650 m trafiłem komin ponad 7 m/s

(na uśredniaczu) i za dwie i pół minuty miałem podstawe 1800 m . Chcę odejść ale się nie da , chmura ssie jak wściekła , na dużych uszach i pełnej

belce 2 m/s w góre i rzuca jak w beczce śmiechu . Popełniłem duży błąd , bo nie spojrzałem wcześniej jak bardzo wybudowana jest ta chmura. Więc jedyne co mi

przyszło do głowy to spirala . Zszedłem 700 m w dół i pierwszy raz w życiu dostałem klape po zewnętrznej , będąc w spirali. Przestraszyłem się na tyle ,

że postanowiłem nie przekraczać 1200 m npm. , ale to trochę za mało na przeskoki w GV. Decyzja była głupia ,ale wynikała z braku doświadczenia . Kolejną

różnicą tego dnia była godzina powrotu po zwózce 23.30 . Szybka pizza i spać . Jesteśmy już naprawdę przemęczeni.

maro
Nowy na forum
Posty: 19
Rejestracja: 02 lut 2011, 09:31

Re: Governador Valadares, czyli Brazylia 2011 - dzień 12

Post autor: maro » 24 lut 2011, 12:24

Dzień dwunasty

Muszę przyznać , że trochę wieje nudą , ileż można latać po tej samej trasie . Wiadomo , że każdy dzień jest trochę inny ,ale to nie są partie szachów.

Poziom naszej grupy się wyrównuje ,dzisiaj poszło 45-50 km ( 5 osób na skrzydłach 1-2 i 2 ) i Maro z Fabiem 75 km (skrzydła 2-3) .Zabawnym na przelotach

jest fakt , że można się wykręcić dosłownie z 20 m nad glebą pod samą podstawę .Ten fakt powoduje dość chaotyczne podejście do lądowania , często lądujemy

z wiatrem , na pastwiskach z bydłem ,wysokiej trawie(3-4 m) czy też na bagnach .Problemem , są także sieci elekryczne i druty kolczste wokól pastwisk ,którch

jest tutaj mnóstwo.Najlepiej wylądować przy samej drodze nr 166 , jadnak czasem szkoda tych 50 - 100 m wysokości na podejście do lądowania , przy świadomości

że można trzymać się jakiegoś pagórka i w ciągu paru minut odlądać okolice z pod podstawy chmury. Dzisiaj lądowałem na pastwisku , gdzie pasło się bydło .

Kila krów z cielakami i ogromny byk , który bardziej przypominał bizona niż trzodę : ) . Nie znam się na bykach i ich zachowaniach, wiem ,że reagują na ruch.

Torreador macha jakimś obrusem i byk atakuje . Wyobrażcie sobie co myśli taki buhaj ,jak 30m2 kolorowego glajta kręci mu się nad rodziną i ląduje w domu : )

Po wylądowaniu nie spuszczałem z niego oka , szybko wypiąłem się z uprzęży , a on podszedł parę kroków stając pomiędzy mną , a swoją rodziną . Wyglądał

imponująco , był potężny, czarny z dużymi przekwionymi oczami ,nie wspominając o męskich atrybutach . Mięśnie drgały nerwowo pod czarną lśniącą skórą .

Do płotu miałem 10 metrów , a do byka około 20 . Najpierw przez płot przełożyłem uprząż , a następnie skrzydło i własne cztery litery. Kusiło mnie wrócić

i zrobić małą korride z pokrowcem od glajta , ucieczka pod drutem kolczastym nie była by problemem .Nie byłem jednak pewien czy płot wytrzyma rozpędzone

kilkaset kilogramów testosteronu , więc sobie odpuściłem . Do głównej drogi miałem w linii prostej ok. 2 km , lecz z powodu bagien i pastwisk droga zajęła

mi ponad godzinę w pełnym słońcu. Ostatnie 10 min. podróży spędziłem jako pasażer krosowego motocykla , wiesz co dzieje się z przednim kołem takiej maszyny

jak z tyłu siedzi 90 kilogramów , a za nimi 25 -cio kilogramowy plecak : ).Po dotarciu do głównej drogi , zorientowałem się , że po drodze zgubiłem telefon .

Za dwie minuty podjechał na skubibus i wyruszyliśmy na poszukiwania telefonu . Znalazł go nasz kierowca Gedeon , a właściwie usłyszał jak dzwoni w wysokiej

trawie : ) . Następnie zebraliśmy resztę ekipy i wracamy do hotelu . Po drodze nasz kolega Fabio wyjął małe zawiniątko z kieszeni i dał mnie do obróbki...

po parunastu minutach byliśmy najweselszym busikiem w Brazylii . Do hotelu dotarliśmy około dwudziestej . W końcu się wyśpimy... : )

maro
Nowy na forum
Posty: 19
Rejestracja: 02 lut 2011, 09:31

Re: Governador Valadares, czyli Brazylia 2011 - dzień 13

Post autor: maro » 24 lut 2011, 12:24

Dzień trzynasty

Zbliża się zmiana pogody , niebo zasnute cirrusem i ani jednego kumulusika o godzinie dwunastej . Podejrzewamy , że to kwestia wysokiego ciśnienia , bo chyba

nie jest możliwe aby tak gwałtownie spadła wilgotność . Siedzimy na starcie ,glajchy w plecakach(jak nigdy) i obserwujemy pojedyńczych śmiałków startujących

z Ibituruny . Niektórzy przyziemiają dość szybko , inni walczą w pojedyńczych kominach .Dobry warun do nauki cierpliwości , ale na jakikolwiek przelot nie

ma szans. Postanowiliśmy odpuścić i dzięki temu pierwszy raz od dwóch tygodni zjedliśmy ciepły obiad ( niesamowite przeżycie : )). Po obiedzie mieliśmy

pojechać z Dimitrem i Karoliną wykąpać się pod wodospadem , ale wybraliśmy opcję hotel,internet i spanko . Tak kończy się nasza przygoda z lataniem

w Governado Valadares .Przy okazji parę rad dla paralotniarzy dotyczących tej miejscówki :

- wybierając hotel zwróć uwagę na jakość śniadań ( tutaj Dimitr dał trochę ciała, a to często jedyny porządny posiłek w ciągu dnia )

- nigdzie się nie ruszaj bez kremu z filtrem ( min.50 )

- pij dużo wody przed startem i zabieraj min. dwa litry ze sobą

- zabierz Spota ( duże problemy z zasięgiem GSM na przelotach)

- w nocy nie używaj klimatyzacji (spadek odporności ), lepszy jest wentylator

- nie ląduj na obrzeżach Valadares ( możesz stacić cały sprzęt)

- staraj się lądować blisko drogi 166 ( spacer z gajtem powyżej godziny jest baaaardzo wyczerpujący)

- zabierz telefon bez simlocka , by móc zaintalować lokalną kartę GSM ( bardzo pomaga przy zwózkach)

- zabierz słownik polsko-portugalski i portugalsko-polski

- get high, stay high and fly fast


Jutro rano Dimitr jedzie odwieźć naszego skubibusika do wypożyczalni ,tak więc nie będzie możliwości zwózki ( po za tym według pognozma padać )

,następnie luźny dzień, a przez noc mamy pojechać busem do Rio .

Awatar użytkownika
jerzu
Pilot - Gawędziarz
Posty: 120
Rejestracja: 14 sty 2011, 18:19
Glajt: GIN Boomerang X
Uprząż: Advance Impress 2
Team: UFO Team
Lokalizacja: Niepołomice

Re: Governador Valadares, czyli Brazylia 2011 - dzień 1

Post autor: jerzu » 26 lut 2011, 09:10

Hej!

Świetna relacja - podczas czytania ma się wszystko przed oczami. Gratuluję rekordów.

Pozdrawiam

jerzu

maro
Nowy na forum
Posty: 19
Rejestracja: 02 lut 2011, 09:31

Re: Governador Valadares, czyli Brazylia 2011 - dzień 14

Post autor: maro » 26 lut 2011, 10:25

Dzień czternasty
Zgodnie z prognozami pogoda nie nastrajała przelotowo od samego rana , ciemne
chmury , a nad nimi cirrus . Tak więc luźny dzionek : ) . Przed południem
pojechałem z Dimitrem i Gedeonem do Ipacingi ( ok.100 km) oddać busika do
wypożyczalni i wróciłem ok. 14-tej do GV na shoping . Poszliśmy całą ekipą
( bez Feliksa , który poleciał 40 km tego dnia : ) ) wraz z Fabiem na zakupy .
Zjeliśmy pseudoobiad w mcdonaldzie i zaatakowaliśmy galerię handlową .
Na pierwszy strzał poszedł salon gier , rywalizacja z Fabiem okazała się świetną
zabawą .Najpierw udeżenia młotem, bokserska gruszka , rzuty do kosza
(nie miał ze mną szans, na każdej z gier robiłem rekord dnia) , cymbergaj i na
koniec hit : automat do nauki tańca . Wyobraź sobie jak dwóch dorosłych
facetów po 90 kg.,skacze jak małe dziewczynki i śmieje się do łez . Zrobiliśmy
furrorę !!! W międzyczsie Maro zapomniał reklamówki z upominkami w mcdonaldzie
i znalazł ją w pokoju ochrony , okazuje się ,że brazylijczycy to pożądni ludzie
.Do hotelu wróciliśmy ok.19-tej i zaczął się etap pożegnań z pilotami,uściski
,czasem komuś zakręciła się łezka w oku. Gedeon( nasz kierowca) na kolejny
przyjazd zaprosił nas do swojego domu , a żeby się eleganco pożegnać
przyprowadził
ze sobą żonę w ciąży i siedmioletniego synka. Fabio dostał od Dimitra kurtkę z
Advanca ,raczej mu się nie przyda w GV ( najniższa temperatura miała miejsce
w 1991r. i wynosiła 17 stopni Celsjusza), ale wybiera się latem do Szwajcarii :
) . Od Fabio dostałem czpeczkę , a Maro koszulkę reprezentacji w piłce nożnej.
Nie byliśmy na to przygotowani i nie daliśmy mu nic w rewanżu , czuliśmy się z
tym słabo i musimy to nadrobić w przyszłości ( jesteśmy umówieni do Quixada,
rekord 461,8 km ) .Z ciekawostek ,w GV nie można kupić niemielonej kawy ,
mielone są dostępne bez ograniczeń. Obiecałem prawdziwą kawę mojej dziewczynie,
więc postanowiłem się nie poddawać . Ostatecznie kupiłem kilogram kawy w
kawiarni , wprawdzie nie mieli na sprzedaż , ale Polak potrafi...O dwudziestej
wsiedliśmy do autobusu do Rio, poprzedając podróż kuracją z miejscowych ziółek
na lepsze spanie...

maro
Nowy na forum
Posty: 19
Rejestracja: 02 lut 2011, 09:31

Re: Governador Valadares, czyli Brazylia 2011 - dzień 15

Post autor: maro » 26 lut 2011, 10:26

Dzień piętnasty
Obudziłem się z zimna w autobusie o godzinie 1.15 w nocy,kierowca przesadził z
klimą i musieliśmy się przenieść na tylne siedzenia gdzie było trochę cieplej.
Pasażerowie spali pod kocami , a my próbowaliśmy się wtulać w fotele i zasnąć .
O drugiej się poddałem i ponownie (na postoju) sięgnąłem po lokalne zióka ,
podziałało natychmiast : ) . Spałem do końca podróży i obudziłem się dopiero w
Rio de Janeiro o szóstej rano. Z dworca do hotelu pojechaliśmy jedną taksówką
w pięć osób + kierowca , pięć plecaków z glajtami , jedna duża walizka i pięć
bagaży podręcznych . Kierowca Fiata duplo miał małe pretensje , ale jakoś się
dogadaliśmy.Przejechaliśmy przez RIO podziwiając zabudowę na stromych zboczach
gór, okazuje się,że te fawele są pobudowane nielegalnie ,gdyż w tych miejscach
nie ma zgody na zabudowę . Co roku deszcze podmywają te pseudo budowle , ale
nikomu to specjalnie nie przeszkadza.Hotel okazał się Hostelem ( skromniejszego
w życiu nie widziałem) ,powiedziano nam , że doba się jeszcze nie zaczęła i
musimy czekać . Akurat lokatorzy dostali śniadanie , tj.suchą bułkę i kawę .
Wprawdzie przyjechaliśmy do Brazylii latać , a nie po luksusy , ale to już było
lekkie przegięcie : ).Poszliśmy do centum na szyblkie śniadanie ,
kanapka + sok z trzciny cukrowej.Fajnie wygląda jak gościu bierze małe drzewo i
wkłada do maszyny rodem z tartaku ,podłada szklankę z lodem i po chwili
podaje pyszny słodkawy sok. Nastęnym etapem wycieczki była plaża ,jedna z
najsłynniejszych na świecie : Copacabana. Plaża sąsiaduje bezpośrednio z centrum
miasta , ten efekt wywołuje dość ciekawy kontrast .Zabudowa Rio jest w klimacie
"lata 70-te ", trudno tu dostrzec jakieś perełki architektury . Większość
budynków to toporne , kilkunastopiętrowe,betonowe wieżowce . Pomiędzy plażą , a
ulicą jest słynny deptak , gdzie rządzą rowerzyści i subkultura fitness .
Plaża ma ok . 250 m szerokości i ciągnie się kilometrami od centrum , aż pod
strome zbocza gór zamieszkanłych przez biedotę , która ma najlepsze widoki
w mieśćie .Ocean pokazuje pazur , tłukąc siedmiometrowymi falami,prawie
bezpośrednio o brzeg , gdzie kąpią się plażowicze ."Copacabana raj dla facetów
", to
mocno przesadzony slogan .Kobiety w bikini ,w większości przypominają
reprezentacje żenską NRD w podnoszeniu ciężarów + 20kg powyżej kolan .Oczywiście
zdarzały się ładne dziewczyny , lecz na polskiej plaży np. w Sopocie jest ich
znacznie więcej. Może to kwestia pogody , która nie dopisała tego dnia .
Na pierwszy rzut oka stwierdzam z pełną stanowczością , że Gowernador Valadares
ma w tym względzie zdecydownie lepszą średnią od Rio de Janeiro !!!
Wracamy do hostelu sprawdzić pogodę ,choć już wiadomo ,że dzisiaj nie oblatamy
Jezusa . W perspektywie 6-cio osobowy pokój i bardzo skromne warunki ,nastroje
delikatnie mówiąc średnie , pomyślałem :"tak nie może być !" . Mamy się cieszyć
każdym dniem , tak więc wszedłem do pierwszego porządnego 13-to piętrowego
hotelu i zapytałem o cenę . Okazało się , że za osobę ze śniadaniem, sauną i
basenem na dachu ,trzeba wydać 71 reali/dobę (160 zł) .Piotrek i Maro nie
zastanawiali się ani chwili , przejechliśmy plastikiem Marka i już mieliśmy
banany na twarzy . Wszyscy oprócz Karoliny , która wróciła z Dimitrem do
hostelu.
Dostaliśmy pokój z widokiem na ocean na 10 piętrze , położyliśmy się na
wygodnych łóżkach i wszyskie atrkcje Rio zeszły na drugi plan .Obudziliśmy się
około
14-tej ,dzida na miasto napełnić żołądki .Obiad w systemie płacisz od kilograma
,podobnie jak w GV tylko dwa razy drożej.Jednak większy wybór i lepsza micha.
Po obiedzie spacer po plaży ,czyli uzupełnianie jodu w organizmach . Piotrek
jako jedyny wykąpał się w oceanie ,walcząc dzielnie z wielkimi falami .
Maro i ja na "czujce" ,w razie jakby nam kolege podtopiło : ).Oczywiście spod
ciemnych okularów widzimy wszystko prócz Piotra : ) , niestety nie było
na czym oka zawiesić .
Wróciliśmy do hotelu około 18-tej , chłopaki zorganizowali Bacardi z
pobliskiego marketu , ja miałem jeszcze zapasy "lekarstwa na wszystko" z GV,
tak więc wieczór w atmosferze peace & fun spędziliśmy w pokoju. Oby jutro pogoda
nam dopisała, bo brakuje latańska ( trzeci dzień przerwy )...

rycek
Pilot - Gawędziarz
Posty: 161
Rejestracja: 09 lut 2011, 22:20
Glajt: Ozone Rush 3
Telefon: 50205214dwa
Lokalizacja: Kraków

Re: Governador Valadares, czyli Brazylia 2011 - dzień 1

Post autor: rycek » 01 mar 2011, 22:07

Fajna relacja, super się czyta ;) A jak było dalej? polatali jeszcze??
Pozdrawiam
Rysiek

ODPOWIEDZ